Rozdział XII
Wyścig zbrojeń

Kiedy słyszymy powiedzenie „wyścig zbrojeń" myślimy o bombach atomowych i rakietach, o wojnach gwiezdnych i przemyśle zbrojeniowym. Ci, którzy interesują się historią, pamiętają słynne powiedzenie - chcesz pokoju, gotuj się do wojny (Si vis pacem, para bellum). Jedną z funkcji państwa jest obrona kraju. Kraj bez armii skazuje się na łaskę i niełaskę sąsiadów, więc wyścig zbrojeń trwa od niepamiętnych czasów, a kraje, które miały słabe armie, znikały z map (niestety, kraje, które miały silne armie, nie ograniczały się zazwyczaj do obrony).

Określenie „wyścig zbrojeń" jest czasem używane przez biologów i lekarzy. Nasze organizmy są nieustannie atakowane przez pasożyty. Armią, która broni organizmu, jest system immunologiczny.

Żeby obrona była skuteczna musi istnieć wywiad wojskowy, który wypatrzy i rozpozna wroga, gdy tylko on się pojawi. System immunologiczny, zwany również układem odpornościowym, po rozpoznaniu atakujących nas wirusów czy bakterii, zaczyna ich zwalczanie. W każdym momencie naszego życia toczy się nieustanna walka z armiami najeźdźców. Wyścig zbrojeń polega na tym, że groźne dla nas wirusy i bakterie nieustannie ewoluują, ucząc się przechytrzania naszego układu odpornościowego. Dla odmiany nasz układ odpornościowy uczy się reagowania na nowe zagrożenia. W tej wojnie są miliony ofiar śmiertelnych. Wystarczy, żeby pojawiła się nowa odmiana wirusa grypy — jeśli jest wystarczająco zjadliwy, może uśmiercić tysiące ludzi. Dzięki nowoczesnej medycynie tylko tysiące, a nie miliony. Dawniej taki nowy wirus mógł zdziesiątkować całe społeczeństwa, zostawali ci, których układ odpornościowy umiał z tym wirusem walczyć. Dziś nowoczesna medycyna wyręcza nasze naturalne możliwości, w laboratoriach rozpoznaje się takiego nowego wirusa czy bakterię i bada możliwości jego zwalczania przy pomocy szczepionek i leków. Mamy tu do czynienia z wyścigiem zbrojeń innym niż w fabrykach zbrojeniowych. Tu jednak również obowiązuje ta sama zasada — jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny.

Żeby przygotować się do wojny, trzeba wiedzieć gdzie jest wróg, tymczasem nasi wielcy przodkowie, twórcy religii, filozofowie, lekarze do niedawna nie mieli pojęcia, że istnieje jakieś życie, którego nie widać gołym okiem. Ludzkość wygrywała z pasożytami, ale od czasu do czasu jakaś nowa zaraza zmiatała znaczną część społeczeństwa, a różne choroby, które dziś są zupełnie niegroźne, ciągle zbierały śmiertelne żniwo. Nauka dostarczyła nam potężnej broni w walce z wcześniej niewidocznymi pasożytami.

Tu jednak chciałbym opowiedzieć o innym wyścigu zbrojeń i o walce z innymi pasożytami. Kiedy zacząłem pisać tę opowieść, jakiś zdenerwowany czytelnik napisał, że aby zastanawiać się nad pytaniem, skąd wzięło się dobro i zło, trzeba najpierw zdefiniować, co to jest dobro i zło.

W miniwstępie, na samym początku opowiadam, dlaczego zacząłem tę książkę pisać, opowiadam o spotkaniu w moim ogrodzie z grupką gimnazjalistów i o pytaniu jednej z dziewcząt, czy człowiek jest dobry czy zły? Odpowiedziałem wówczas, że raz tak, raz tak, świętych nie ma, chociaż są ludzie, którzy z różnych powodów są wcieleniem zła.

Dziewczyna, która zaczęła tę rozmowę domagała się jednak lepszej odpowiedzi. Przerwała moje wykręty i zapytała: No dobrze, ale czym właściwie jest dobro?

Odpowiedziałem, że miarą jest drugi człowiek, a właściwie druga istota, bo dotyczy to również innych zwierząt, ale w największym skrócie, złem jest wszystko, co wyrządza ból drugiej istocie, dobrem...

W kolejnych rozdziałach próbowałem opowiedzieć o komplikacjach naszego rozumienia tego, czym jest krzywda drugiej istoty i o problemach naszego myślenia o moralności. Pisałem wcześniej o tym, że prawie dwa i pół tysiąca lat temu na półki księgarskie trafiła książka pod tytułem Etyka Nikomachejska Arystotelesa. Opublikowana została już po jego śmierci przez jego syna Nikomacha i stąd ten dziwny tytuł.

Jaka jest różnica między nauką o moralności a etyką? Nauka o moralności opowiada nam o sądach moralnych i o normach moralnych. Nauka o moralności opowiada, co ludzie uważają za moralne, a co za niemoralne. Etyka to raczej obszar rozmyślań filozofów, o tym czym jest cnota, co to jest dobro i zło, a wreszcie o konfliktach wartości moralnych. To ostatnie jest najtrudniejsze, bo w rzeczywistym życiu stoimy ciągle przed wyborem mniejszego zła, więc etyka bardzo często traktuje o moralnych dylematach, kiedy musimy rozstrzygnąć, co jest w danej, konkretnej sytuacji mniejszym złem.

Chociaż o etyce pisano już wcześniej, wielu ludzi uważa Arystotelesa za ojca etyki jako osobnej dziedziny filozofii. Arystoteles zdefiniował również człowieka jako „zwierzę społeczne" (zoon politkon). Dla niego (jak sądzę) oznaczało to, że nie ma innej moralności (ani etyki) jak ta opisująca nasze związki z innymi ludźmi. Jesteśmy z jednej strony wytworami społeczeństwa, a z drugiej wszystko, co mówimy na temat dobra i zła w kontekście moralności dotyczy naszych stosunków z innymi ludźmi.

Kiedy pytamy, czym jest dobro i czym jest zło, nie mamy na myśli dobrego samochodu, czy dobrego obiadu, ani dobrej pogody, tak samo jak zło, kiedy mówimy o moralności nie jest związane z nieszczęściem spowodowanym chorobą czy katastrofą naturalną, to dobro i zło, o którym mówimy przy okazji dyskusji o moralności jest nieodmiennie związane z innymi ludźmi.

Określenie „zwierzę społeczne" (zoon politikon) nie przestaje być prawdziwe, ale formy społeczeństw nieustannie się zmieniają, od żyjących w niewielkich gromadach społeczności nomadów, które wędrowały z miejsca na miejsce, polując i żywiąc się zebranymi roślinami, w gromadach, które liczyły 30 do 50 osób i były zaprzyjaźnione z kilkoma innymi klanami oraz walczyły z wszystkimi innymi, z którymi przyszło im się spotkać, poprzez plemiona, które miały już jakąś formę wspólnoty religijnej i władzy, pierwsze państwa, które rodziły się wraz z rolnictwem i pojawieniem się nadwyżek żywności, co pozwalało na utrzymanie armii, klasy kapłańskiej i królewskiego dworu, przez pierwsze imperia, obejmujące ludność o różnych językach i wiarach, takie jak Babilonia, Persja, Egipt, Grecja, czy Rzym, przez średniowieczne państwa feudalne, nowożytne państwa narodowe, aż do nowoczesnych krajów demokratycznych.

Jean Paul Sartre, francuski filozof, który żył w ubiegłym stuleciu, powiedział kiedyś, że „piekło to inni". Święta prawda, ale inni stwarzali inne piekło w małej grupie ludzi żyjących w jaskini, których cały świat ograniczał się do mniej więcej 150 osób, inne w społeczeństwie niewolniczym (w szczególności, jeśli byłeś niewolnikiem), inne w społeczeństwie feudalnym, w którym nieliczni mieli pełnię praw, a jeszcze inne we współczesnym blokowisku.

Życie i codzienna egzystencja ludzi jest nieustannie zagrożona ze strony innych, ale formy tego zagrożenia nieustannie się zmieniają. Zagrożeniem może być sama władza, która ustanawia ład społeczny, w którym ja jestem rzeczą, czyjąś własnością, kimś komu odmawia się ludzkich praw. Zagrożeniem może być jednostka łamiąca ład społeczny, która morduje i rabuje, albo tylko kradnie, albo jest wandalem, który niszczy dobytek wspólny lub prywatny, nie mając z tego żadnej korzyści prócz małpiej złośliwości.

Dla porządku dyskusji odłóżmy chwilowo złą władzę, która pozbawia praw i zniewala część społeczeństwa i zatrzymajmy się przy wyścigu zbrojeń między jednostkami akceptującymi podstawowe normy moralne przynajmniej wewnątrz swojej grupy (normy mówiące: nie zabijaj, nie kradnij, nie oszukuj) oraz jednostkami lekceważącymi te normy i zmieniającymi życie w bezładny chaos. Tu władza, nawet niezbyt dobra władza, wprowadza pewien porządek, chroniąc mieszkańców przed anarchią i nieustannym prawem silniejszego. Grupa broni się przed pasażerami na gapę, czasem skazując na wygnanie, czasem zabijając „w majestacie prawa", czasem skazując na chłosty, tortury, obcinanie kończyn, wyrywanie języka czy wyłupywanie oczu. Kary, takie jak chłosta czy zakucie w dyby były w Europie tak powszechne, że dyby były niemal przed każdym kościołem.

Okrutne kary jeśli odstraszały, to w niewielkim stopniu, wiele (być może większość) mordów, grabieży, przypadków wandalizmu pozostawało niewykrytych, mimo że wraz z powstaniem państwa rozrastały się siły porządkowe. W różnych społeczeństwach widzimy podobne poszukiwania nadzoru ludzkich zachowań bez bezpośredniej obecności człowieka. Pół żartem pół serio możemy powiedzieć, że oko opatrzności było prototypem ulicznej kamery telewizyjnej.

Osobiście lubię symbol oka opatrzności jednej z najstarszych grup chrześcijańskich — egipskich Koptów, który unosząc się nad piramidą, jest widomym pomostem do wcześniejszych wierzeń.

Okrutne kary, straże i policje, system donosów, instytucja spowiedzi, a wreszcie wbijana do głów idea wszystkowidzących sprawiedliwych duchów i bogów, wszystko to ograniczało anarchię i działania prawa silniejszego. Zaledwie ograniczało, bo każdy system zabezpieczeń skłaniał pasażerów na gapę do nowych pomysłów obchodzenia prawa. Jest to ciągły wyścig zbrojeń między społeczeństwem jako całością, a jednostkami aspołecznymi. Przekleństwem jest tu łatwiejsze dogadywanie się przestępców niż porządnych obywateli. Ci, którzy chcą ukraść samochód, zmawiają się często w ciągu minuty, a ci którzy chcą zorganizować osiedlowe patrole, czy złożyć się na kamery na parkingu obradują miesiącami, a czasem latami.

Szukając sposobów przeciwdziałania przestępczości ludzie nieodmiennie wychodzili z założenia, że najbardziej odstraszające będą surowe kary. Spór o to, czy powieszenie świni odstrasza inne świnie, trwa do dziś. To nie jest żart, ani przenośnia. Zacznijmy najpierw od prawdziwej historii powieszenia świni.

Przykładem świeckiego procesu zwierzęcego jest proces maciory z Falaise. Została ona oskarżona w 1386 roku o pożarcie ręki oraz twarzy trzymiesięcznego dziecka leżącego w kołysce podczas nieobecności rodziców. Świnię złapano i wytoczono jej proces trwający dziewięć dni. W końcu skazano ją na śmierć przez powieszenie połączone z poprzednim włóczeniem końmi oraz zadanie jej tych samych ran, które ona zadała dziecku. Ponadto wicehrabia Falaise zażądał, aby w miejsce kaźni spędzono wszystkie okoliczne świnie, by przyglądały się egzekucji i brały przykład. Przyglądać musiał się również właściciel świni, „aby go zawstydzić". Był to typowy przykład procesu zwierzęcia domowego, jakich było tylko w królestwie Francji w wiekach XIII — XVI około sześćdziesięciu. [ 1 ]

Ta sprawa była wielokrotnie przypominana, kiedy w drugiej połowie ubiegłego stulecia zaczęła się wielka dyskusja wokół kary śmierci. Powieszenie świni dla odstraszenia innych świń uderza swoim absurdem, dziś kiedy wiemy dużo więcej o związkach między gwałtowną przestępczością a chorobami umysłowymi i patologiami społecznymi, pytanie czy powieszenie świni odstrasza inne świnie, nabiera podwójnego znaczenia. Przeciwnicy kary śmierci przedstawiają dwa argumenty: pierwszy — problem poczytalności sprawcy, drugi omylność wymiaru sprawiedliwości i liczne przypadki skazania osób, które okazały się niewinne.

Zapytano mnie kiedyś, jaki jest mój stosunek do kary śmierci. Mam z tym kłopot, bo jestem zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci, a równocześnie kiedy słyszę, że sprawca strzelaniny w szkole, który zabił wiele dzieci, został zastrzelony na miejscu, odczuwam radość, a co więcej sam zastrzeliłbym go bez chwili zastanawiania się. Brak konsekwencji? Podejrzewam, że wielu ludzi odczuwa takie pomieszanie.

Okrutne kary nie odstraszają, a przynajmniej nie odstraszają tak skutecznie jak przez stulecia podejrzewano, religie z ideą niebiańskiej kamery telewizyjnej, czyli wszystkowidzącego Boga, również nie okazały się szczególnie skuteczne, czy jest jednak coś, co jest skuteczne i naprawdę odstrasza pasażerów na gapę?

Jak dotąd niczego takiego nie wymyślono, ale ciekawa wydaje się idea zerowej tolerancji, czyli założenie, że im większa jest wykrywalność, im szybsze karanie drobnych przestępstw, tym mniej jest poważnych przestępstw w społeczeństwie.

Nie wszyscy się z tym zgadzają i wiele osób jest oburzonych, kiedy karze się za drobną kradzież, za wybitą szybę, pomalowaną ścianę, czy przesłanie wirusa komputerowego. Kiedy dyskutuje się o zerowej tolerancji, najczęściej przywołuje się przykład Nowego Jorku i tamtejszego burmistrza Rudolpha Giulianiego, który został wybrany1993 roku i rozsławił to pojęcie najpierw skutecznie walcząc z mafią, a potem wypowiadając wojnę drobnej przestępczości.

Kto wie, czy szukając odpowiedzi na pytanie o skuteczność polityki zerowej tolerancji nie powinniśmy pojechać do Singapuru. To dziwne miasto-państwo, w którym rzeczywiście przestępczość jest niska, a turysta może wpaść w poważne kłopoty. Polski turysta w 2010 roku odwiedził Singapur i tak opisywał swoje wrażenia:

Państwo kar
Do Singapuru przyjechaliśmy pociągiem z Kuala Lumpur. Było miło, czysto i przyjemnie. Pierwsze jednak, co rzuciło nam się w oczy, to tabliczki ostrzegające o wygórowanych karach za palenie w miejscach publicznych (nic dziwnego), śmiecenie (też dziwić nie powinno), ale żucie gumy lub picie w metrze trochę nas sparaliżowało. Kary są nie byle jakie — zaczynają się od 500S$, czyli około 1000 zł. Może zaboleć, a takie koszulki jak na zdjęciu powyżej to chyba najczęściej kupowane pamiątki z Singapuru.

Gdy byliśmy w Singapurze „na tapecie" była publiczna rozprawa na temat graffiti. Znaczy się, nie był to żaden konkurs międzynarodowy, a sprawa rząd Singapuru kontra dwóch obcokrajowców, którzy dokonali zbrodni — na jednym z wagonów kolejki MRT namalowali graffiti. Jeden, bodajże Szwajcar pracował w Singapurze, wiec został zatrzymany i skazany na 15 ratanowych batów i 2 miesiące w więzieniu. Natomiast jego kolega z UK, już podobno był w Hong Kongu. Co zrobił rząd Singapuru — wystąpił o ekstradycję!! Tak proszę państwa - tutaj nawet za splunięcie na chodnik można zapłacić mandat w wysokości 1000S$! A co, jak już pluć to z klasą! [ 2 ]

Zdaniem psychologów ewolucyjnych praźródłem naszych sądów moralnych była walka z pasażerami na gapę. Piekło to inni i gniew na tych, którzy naruszają zasady współżycia jest zupełnie zrozumiały. Czasem źródłem poczucia niesprawiedliwości mogą być sprawy śmiesznie małe. Słuchałem kiedyś opowieści o podróży dookoła świata — pięć osób spędziło kilka miesięcy na małym jachcie. Jeden z członków załogi miał obyczaj brania największego plasterka cytryny do swojej herbaty, właśnie ten drobiazg stał się przyczyną największej awantury podczas całej podróży. Jesteśmy dziwnie wyczuleni na najmniejszą niesprawiedliwość, chętniej również słuchamy o draństwach niż o rzeczach miłych, być może dlatego gazety, radio i telewizja nie kończą nam opowiadać o każdym przypadku niesprawiedliwości, rzadziej informując o tym, że stało się coś dobrego.

Obrona przed mordercami, rabusiami, złodziejami i wandalami nigdy nie będzie w pełni skuteczna. Niedawno wyszła książka amerykańskiego psychologa ewolucyjnego Stevena Pinkera, który przez wiele lat zbierał dane na temat historii gwałtownych przestępstw. Okazuje się, że od czasu kiedy biegaliśmy po sawannie, kiedy niewielu mężczyzn umierało własną śmiercią, częstotliwość mordów i rabunków niesłychanie zmalała. Żyjemy w znacznie bezpieczniejszym świecie niż nasi przodkowie i chociaż czasem strach wejść w jakąś ciemną ulicę, to po prostu nie chcemy pamiętać, jak groźny był świat naszych przodków.

Wyścig zbrojeń nadal trwa i pewnie będzie trwał do końca historii. Na lotniskach jesteśmy poddawani rewizji, na ulicach śledzą nas kamery, jadąc samochodem nigdy nie wiem, kiedy znajduję się w polu zasięgu policyjnego radaru. Pisząc ten tekst na komputerze mam oczywiście włączoną ochronę antywirusową i wiem, że jakiś złośliwy a zdolny łobuz może ją przechytrzyć. A jednak ten wyścig zbrojeń, walka z indywidualnymi aspołecznymi jednostkami, a nawet ze zorganizowaną przestępczością to tylko jedna strona problemu. Drugą stroną tego medalu jest sytuacja, gdy przestępca działa z pozycji kapłana, sędziego czy władcy.